maj 2009
Kiedyś były chłopięce marzenia o lotnictwie, marzenia spełnione, bo jestem pilotem szybowcowym i samolotowym. Były też marzenia o górach. I one są spełnione – przewędrowałem Beskidy, Tatry, byłem na Mont Blanc’u, na Kilimandżaro… I właśnie tam, na Kili, w głowie zakiełkowała myśl, że może by tak w… Himalaje. Wprawdzie na Everest to już niestety „nie te oczy”, ale nieco niżej, dlaczego nie. Dzięki wsparciu sponsorów i wielu życzliwych mi ludzi, w marcu 2009 roku, wybrałem się na czternastodniowy trekking w nepalską Dolinę Khumbu. Dolina ta, to jeden z najpiękniejszych wysokogórskich trekkingów na świecie: Mount Everest, Lhotse, Makalu, Cho Oyu – cztery legendarne ośmiotysięczniki dosłownie na wyciągnięcie ręki. Zapierające dech w piersiach krajobrazy, gigantyczne jęzory lodowców, huczące wodospady, szmaragdowe jeziora, buddyjskie klasztory, Szerpowie, słowem – pełna egzotyka.
Podczas trekkingu wyszliśmy na Chukhung Ri (5560 m n.p.m.), z wierzchołka którego roztacza się cudowna panorama ograniczona tylko gigantyczną południową ścianą Lhotse, a także na Gokyo Ri, jeden z najlepszych punktów widokowych na świecie. Takich widoków się nie zapomina, ale opisać je trudno. To trzeba po prostu zobaczyć!!!
Nasz trekking zaczął się w Lukli, a do Lukli, w sensownym czasie, można dotrzeć z Kathmandu oczywiście tylko samolotem (oprócz gór, mam więc te moje ukochane samoloty!!!). Z Kathmandu odlatujemy rannym świtem, bo prawie wszystkie loty na górskie lotniska odbywają się z samego rana – jedynie ta pora „gwarantuje” jako taką pogodę.
Budynek portu lotniczego w Kathmandu standardami przypomina dworzec PKP w małym polskim miasteczku. Kontrola jest raczej symboliczna i bardziej „na wiarę”. Nie ma problemu z wnoszeniem na pokład płynów i innych, gdzie indziej surowo zakazanych przedmiotów. Bagaż ważony jest na klasycznej wadze wskazówkowej, a na lotnisku panuje lekkie zamieszanie. Po czymś co trwa kilkadziesiąt minut i jest namiastką odprawy przedlotowej autobusik wiezie nas do stojącego nieopodal Dorniera należącego do Agni Air. Mamy szczęście, bo pogoda nam sprzyja i… polecimy (czasami na sprzyjające warunki można czekać nawet kilka dni). Wsiadamy więc do małego samolotu ze stewardesą na pokładzie(!). Zaraz po zajęciu miejsc, uśmiechnięta dziewczyna serwuje z tacy cukierki… Krótka wymiana zdań z załogą samolotu: „Pilot z Polski?” „A… Antonov…” Młode, bardzo sympatyczne chłopaki. Widzę, że zastanawiają się gdzie ta Polska tak dokładnie leży… Sadzają mnie jak tylko można najbliżej kabiny, a kabina bez drzwi, a więc przede mną i innymi osobami widok normalnie niedostępny pasażerom. Kołujemy, „ready for take off” i… pas startowy lotniska w Kathmandu pozostaje w dole. Dreszczyk emocji, bo już za chwilę nie dosyć, że Himalaje, to także TO lotnisko, o którym już tyle się nasłuchałem.
Lotnisko w Lukli jest bardzo popularne ponieważ stąd wyrusza większość ekip chcących zdobyć Mount Everest i inne himalajskie szczyty.Lotnisko położone na wysokości 2860 m n.p.m., po wielu przebudowach, dysponuje dziś wieżą kontroli lotów i asfaltowym pasem startowym o długości ok. 530 metrów i nachyleniu ok. 12%. Jednak nawet po wprowadzeniu zmian lotnisko uznawane jest za jedno z najtrudniejszych do lądowania na świecie. Loty mogą odbywać się jedynie w dzień i przy dobrej widoczności, natomiast lądowania odbywają się praktycznie wyłącznie w oparciu o wizualne podejście. Jest to operacja trudna ponieważ samoloty nadlatują od zachodniego wzniesienia sięgającego 3500 metrów, aby na przestrzeni zaledwie 4 km wytracić blisko 1500 m wysokości, nadlecieć nad lądowisko i po wylądowaniu zatrzymać się po zaledwie 400 metrach dobiegu, tuż przez skalistym wzniesieniem. W tym celu pas startowy celowo został wybudowany pod kątem więc samoloty lądują „pod górę”.
Wbrew wszystkim informacjom lot przebiega spokojnie, w powietrzu praktycznie bez turbulencji. Wokół majestatyczne, skalne ściany. Wreszcie widać pas na którym mamy lądować. Podchodzimy, prawie tak jak po zboczu Magury lądując na Żarze. Koła dotykają „lotniskowca”, rewers i jesteśmy pod budynkiem portowym w Lukli. Zaczyna się nasza himalajska przygoda…
Serdecznie dziękuję za wsparcie i życzliwość Panu Jackowi Krywultowi – Prezydentowi Miasta Bielska – Białej i Panu Janowi Solichowi – Dyrektorowi Miejskiego Zarządu Oświaty w Bielsku – Białej.
Dziękuję Panu Jackowi Pilchowi, właścicielowi firmy „Ceramika Pilch” z Jasienicy, a także Panom Markowi Glogazie – Prezesowi Zarządu P.P.H. „Prefabet Bielsko – Biała”, Jarosławowi Klimaszewskiemu – Prezesowi Zarządu „Bezalin” S.A., Piotrowi Dudkowi – Prezesowi Zarządu „Aqua” S.A., Piotrowi Beszterowi – właścicielowi firmy P.P.H. „Beszter” w Bielsku – Białej.
Dziękuję także pilotom Agni Air za fachowość i sympatyczne przyjęcie pilota z Polski.
Krzysztof Cieślawski