Portal Sportowe Beskidy – 23.03.2008 r.
„Żyj z całych sił i uśmiechaj się do ludzi” – zdanie z piosenki zespołu Dżem doskonale określa człowieka, który stara się wykorzystać każdą chwilę swojego życia do maksimum.
Krzysztof Cieślawski to z całą pewnością nieprzeciętna osobowość. Pedagog, lotnik, miłośnik gór – takie określenia pojawiają się najczęściej w stosunku do człowieka, który sam mówi, że w życiu bardzo istotne jest to, aby być po prostu dobrym człowiekiem.
sportowebeskidy.pl: – Pedagog, lotnik, miłośnik gór – które z tych określeń pasuje do Pana najbardziej i ma najważniejsze znaczenie? Czy można to w ogóle oddzielić?
Krzysztof Cieślawski: – Uważam, że najważniejsze w tym życiu, które tak szybko mija to być dobrym człowiekiem. Bardzo podoba mi się pewne zdanie z piosenki Dżemu: „Żyj z całych sił i uśmiechaj się do ludzi”. Staram się robić wszystko, aby to stwierdzenie było mottem mojego życia. Co jest dla mnie najważniejsze? Już od lat najmłodszych marzyłem o tym, aby zostać lotnikiem i udało mi się to. Jestem członkiem aeroklubu, pilotem i to niewątpliwie pasja mojego życia. Góry? Kiedyś w podstawówce zaczęło się od chodzenia na rajdy, na obozy i to we mnie zostało. Jako nauczyciel wyprowadzałem młodzież z moich klas w góry i myślę, że u wielu z nich zaszczepiłem tę pasję. „Belfrem” natomiast zostałem właściwie przypadkowo i cenię sobie ten okres mojego życia, kiedy mogłem uczyć, a był to okres blisko 15 lat. Mogę powiedzieć bez fałszywej skromności, że wielu moich uczniów też dobrze wspomina ten czas, kiedy razem pracowaliśmy. Tych trzech wymienionych określeń nie da się wartościować. Życie poza normalnością, naszą codzienną pracą daje jakiś czas wolny i trzeba starać się go wypełnić. Ja robię to poprzez latanie, góry, aktywność sportową, a gdy byłem nauczycielem moja praca nie kończyła się na dzwonku szkolnym. Poświęcałem godziny pozalekcyjne, ale także weekendy, aby przebywać z moimi „dzieciakami”. Wszystko to jest niezwykle ważne dla mnie.
sportowebeskidy.pl: – W lutym br. zdobył Pan najwyższy afrykański szczyt – Kilimandżaro. Jak wspomina Pan tę wyprawę, czy trwa to jeszcze do dziś?
KC: – Tak, oczywiście. Teraz właściwie cały czas coś się dzieje odnośnie Kilimandżaro. Na górę wychodziliśmy grupą 16-osobową, bo na miejscu w Nairobi dołączył do nas turysta z Niemiec. Oprócz nas Polaków była młoda Rosjanka i troszkę starszy, bo będący w moim wieku zapalony miłośnik gór ze Słowacji. Po wyprawie skrzynki mailowe są pełne, bo wymieniamy się zdjęciami, filmami, piszemy do siebie i próbujemy jakoś ten materiał opracować, a jest tego niesamowita ilość.
sportowebeskidy.pl: – Wiele mówi się o społecznym wymiarze tej wyprawy, chęci pokazania młodym ludziom, że marzenia się urzeczywistniają, nawet jeśli są najbardziej niesamowite.
KC: – Pracując z młodzieżą przez wiele lat zawsze starałem się im pokazać, że można czegoś chcieć, że warto i że można realizować swoje zamierzenia pomimo przeszkód. Jeśli się chce coś zrobić, to można to zrobić i wówczas to po prostu się dzieje. Moja przygoda z lotnictwem zaczęła się od tego, że kupiłem kiedyś czasopismo lotnicze i zainteresowało mnie to. Miałem ponadto szczęście, że mój dziadek mieszkający wtedy w Warszawie, wysyłał mi paczki z książkami. No i dopiął swego, ja czytałem i akurat wciągnęła mnie lotnicza tematyka. Później zacząłem szkolenie szybowcowe i zostałem potraktowany jako osoba, która nie nadaje się do lotnictwa. Dla mnie, 15-letniego wówczas chłopaka była to tragedia. Czytałem literaturę branżową i dla mnie było to strasznie ważne, a nagle okazało się, że wszystko tylko nie lotnictwo. Rok później ponowiłem starania i okazało się, że wcale tak źle nie jest i ponad 30 lat jestem już związany z lotnictwem. Starałem się młodym ludziom pokazać, jak wiele można zrobić, gdy się tego naprawdę pragnie. Wielu z nich „pociągnąłem” w góry, wychodzą, wysyłają mi smsy z wycieczek. Tak więc wszystko da się osiągnąć.
sportowebeskidy.pl: – No właśnie jak to jest. Można powiedzieć, że wielu ludzi boi się wejść na dach własnego domu, a Pan wspina się na górskie szczyty, lata szybowcami. A niebezpieczeństwo, ryzyko?
KC: – Ja żartuję i mówię, że mam „zadaniowy charakter” tzn., że muszę sobie stawiać jakieś cele, wyzwania, aby czuć swoją wartość. Lubię cały czas coś robić i bardzo żałuję zmarnowanego czasu. Może jest to rodzaj choroby? Wracając do wejścia na Kilimandżaro to muszę wyjaśnić, że nie jest to absolutnie żadne bohaterstwo. Kilimandżaro jest chyba najłatwiejszą górą do zdobycia z „korony ziemi”, a wyjście tam ma charakter trekkingowy. Cała trudność wiąże się z wysokością, na którą trzeba wyjść. Samo wychodzenie zaczyna się już na wysokości ok. 1800 metrów. Później idzie się od obozu do obozu, przemierzając po 7-8 godzin dziennie. Idzie się normalnie z plecakiem w miarę lekkim, bo resztę niosą tragarze. Nie ma żadnego sprzętu stricte alpinistycznego, żadnych raków, czekanów. Jest to więc osiągalne dla człowieka, który jest w miarę sprawny i trochę nad sobą pracuje. Powiem natomiast, że inną sprawą jest kwestia kondycji, a zupełnie inną jest kwestia odporności na chorobę wysokościową. To może dopaść każdego, bez względu na sprawność, stopień wysportowania i każdy z nas podczas wyprawy odczuwał mniej lub bardziej skutki choroby wysokościowej. Co do lotnictwa, to wcale nie jest ono takie niebezpieczne, lecz gdy zdarzy się jakaś lotnicza tragedia, to jest ona bardzo eksponowana przez media. Sprawa jest nagłaśniana, nie wspominając już o kwestii ludzkiej, o zwykłej delikatności każdego człowieka. Jest to aktywność, jak każda inna. Ktoś zbiera pocztówki, ktoś gra na gitarze, ktoś gra w szachy, a ja idę na lotnisko i spełniam się jako pilot.
sportowebeskidy.pl: – Które wydarzenie wspinaczkowe, lotnicze ma dla Pana szczególny charakter, traktuję je Pana jako wyjątkowe?
KC: – Rozczaruję Pana. Nie było żadnych mrożących krew w żyłach historii, o których mógłbym opowiadać. Dla mnie na pewno wydarzeniem było uzyskanie uprawnień pilota i wiele innych zdarzeń. Pewnie nadużyciem byłoby stwierdzenie za zdobywcą Mount Everestu – Hillarym, że chodzę w góry, dlatego, że one są. Myślę, że ludzie, którzy chodzą w góry, to tak do końca nie są normalni, bo właściwie po co to robić. Przecież wszystko można obejrzeć na albumach, filmach, programach telewizyjnych. Wyjście to ogromny wysiłek, ale jest też druga strona tego wszystkiego. To nie jest tylko zdjęcie na wysokości 6 tys. metrów na tle lodowca, ale także 5 dni marszu w góry, problemy wynikające z utrudnionych warunków, choroby. Po co tam iść? Jeśli zobaczymy cudowne widoki, krajobrazy, to dla takich chwil naprawdę warto i tutaj się czerpie radość. Zarówno góry, jak i lotnictwo to też są ludzie. Specyficzne środowisko ludzi przez duże „L”. To nie znaczy, że Ci co nie chodzą, nie są takimi ludźmi, ale mam poczucie wyjątkowości tego naszego środowiska, w którym liczy się solidarność, niesienie pomocy.
sportowebeskidy.pl: – Czyli poznawanie i dostrzeganie piękna świata jest dla Pana najważniejsze w kontekście tego typu fizycznej aktywności?
KC: – Myślę, że właśnie o to chodzi, bo jeśli ktoś bierze plecak i nawet nie wybiera się na Kilimandżaro czy Mount Everest, to ma okazję tam na górze na chwilę zastanowienia, zatrzymania. Jest taki moment refleksji, bo można przemyśleć dla przykładu swoje postępowanie w stosunku do najbliższych. Dlaczego pewne rzeczy się robi? Dlaczego tak, a nie inaczej? Warto chodzić w góry choćby z tego powodu.
sportowebeskidy.pl: – Czy jest jakiś wzór, którym się Pan kieruje? Człowiek, który tak jak i Pan postępuje według własnych marzeń?
KC: – Zawsze mówiłem moim uczniom, jak mnie oceniali jako nauczyciela, że na pewno ważne jest wykształcenie. Oprócz tej teorii trzeba jednak mieć jeszcze coś w środku, żeby być tym nauczycielem, lekarzem, księdzem. Można to nazwać powołaniem, albo wewnętrznymi zdolnościami w danym kierunku. Byłem nauczycielem, jakimś Krzysztofem Cieślawskim, ale byłem też pewnym zlepkiem tego wszystkiego, co obserwowałem i z każdego człowieka coś wybierałem. Do tego dokładałem coś swojego, żeby móc wychowywać. Oczywiście nie zawsze było to pasmo sukcesów i nie zawsze wszystko się udawało. Nie umiałbym wskazać konkretnej osoby, ale było wielu ludzi, którzy jakieś piętno odcisnęli i to dzięki nim jestem właśnie takim człowiekiem. Na pewno nie wzoruję się na jednym człowieku, bo to nie byłoby najlepsze.
sportowebeskidy.pl: – A jakie są Pana cele, jakieś marzenia, których jeszcze nie udało się zrealizować?
KC: – Gdybym miał 10 lat mniej to odpowiedziałbym, że chcę zdobyć „koronę ziemi”, ale mam już 50 lat i takie stwierdzenie byłoby nadużyciem na chwilę obecną. Myślę, że wkrótce jakieś wyzwanie górskie się pojawi, może jakiś trekking, może Himalaje w przyszłym roku. Po powrocie musiałem się trochę ogarnąć, bo wszystkie sprawy domowe, porządki były odsunięte w czasie. Wszystko było podporządkowane pod wyjazd, weekendy poświęcałem na treningi. Na pewno wybiorę się gdzieś w niedalekim czasie, może w Beskid Żywiecki, który kocham z różnych względów. Teraz jednak jestem na etapie opracowania tego wszystkiego, co przywiozłem. W zamyśle było nie tylko spełnienie mojego marzenia i jakiejś tam fanaberii, bo tak to trzeba nazywać. Nikt nie kazał mi tam jechać, a przecież wszystko można zobaczyć na ekranie, tylko, że inaczej to smakuje. Chciałem coś przywieźć dla innych, jeśli kilku ludzi spotykając się ze mną powie: „chodźmy w góry” zamiast się nudzić, to będzie mój sukces. Z jednej strony mogę więc namawiać wszystkich do chodzenia w nasze góry, a z drugiej nie mogę tak mówić, bo im mniej ludzi, tym przyjemniej i spokojniej.
Korzystając z okazji chciałbym wyrazić podziękowania dla osób, bez których pomocy moja podróż do Afryki nie byłaby możliwa: Przede wszystkim Panu Jackowi Pilchowi, właścicielowi firmy „Ceramika Pilch” z Jasienicy, a także firmom: Fiat Auto Poland S.A., Grupa „Żywiec” S.A., Techmex S.A., „Aqua” S.A., Piekarnictwo – Cukiernictwo „Euro” z Bielska-Białej, Firmie Handlowo – Usługowej „Sobik” z Bielska-Białej, oraz Oxford Center z Bielska-Białej, HiMountain, Viking, Meindl. Dziękuję również za wsparcie i życzliwość Panu Jackowi Krywultowi – Prezydentowi Miasta Bielska-Białej, Panu Janowi Solichowi – Dyrektorowi Miejskiego Zarządu Oświaty w Bielsku-Białej, Pani Annie Zgierskiej – Naczelnikowi Wydziału Promocji Miasta Urzędu Miejskiego w Bielsku-Białej, Pani Danucie Brejdak – Dyrektorowi Biura Rady Miejskiej w Bielsku-Białej, Pani Teresie Studenckiej – Dyrektorowi „Techmex” S.A. w Bielsku-Białej, Panu Markowi Handzlikowi – Szefowi Centrum Sprzedaży Fiat Auto Poland w Bielsku-Białej, Panu Piotrowi Dudkowi – Prezesowi Firmy „Aqua” S.A., Panu Janowi Kanikowi – pełnomocnikowi w firmie „Sobik”, Panu Dyrektorowi Jerzemu Dwornickiemu z Grupy „Żywiec” S.A., Panom Krzysztofowi i Januszowi Pieła – właścicielom firmy „Larix”, pracownikom sklepu HiMountain w Bielsku-Białej, Panu Dyrektorowi Pawłowi Kowalskiemu i pracownikom Ośrodka Gimnastyki Korekcyjno – Kompensacyjnej w Bielsku-Białej, Panu Lucjanowi Maciejewskiemu – właścicielowi restauracji „Ratuszowa”, Panu Piotrowi Beszterowi – właścicielowi firmy PPH „Beszter” w Bielsku-Białej, Pani Joannie Polańskiej – właścicielce apteki „Pod Dębowcem”, Panu Piotrowi Rusinowi – właścicielowi firmy Aran – Land Rover Beskidy… Panu Januszowi Klusowi, zeszłorocznemu zdobywcy Kili za cenne wskazówki, Panu Tadeuszowi Popielowi z Firmy Kodak w Bielsku-Białej za bezinteresowną pomoc w przygotowaniu i skompletowaniu sprzętu fotograficznego, Państwu Barbarze i Włodzimierzowi Fiutom, gospodarzom schroniska na Rysiance, za zainteresowanie i gościnność… Dziękuję Panu Michałowi Pinisowi, za pomoc w „otwarciu ważnych drzwi”… Panu Antoniemu Kościelnemu, byłemu Kierownikowi Szkoły Podstawowej nr 9 w Bielsku-Białej, który wiele lat temu nauczył mnie fascynacji górami… Dziękuję także mojemu Przyjacielowi, Markowi Łękawie za to, że jest zawsze wtedy, kiedy Go potrzebuję oraz wszystkim, z grona tych, których nie wymieniłem, a którzy w różny sposób mnie wspierali w czasie przygotowań do wyprawy.
sportowebeskidy.pl: – Dziękuję za rozmowę.
KC: – Dziękuję.