„Dotknąć nieba” maj 2008
Było zimno, nawet bardzo zimno. Było dużo czasu na przemyślenia… I był taki moment, kiedy chciałem usiąść na kamieniu i nie trafiłem na ten kamień… pierwsze objawy choroby wysokościowej… I był taki moment, kiedy już miałem serdecznie dosyć, ale nasz przewodnik Harold, zmotywował mnie. Gdyby nie on to pewnie zostałbym na Stella Point. Wprawdzie to też Kili, ale to nie to samo.
Krzysztof Cieślawski, pedagog, lotnik, miłośnik gór tak mówi o sobie: „Jestem facetem, który kilka tygodni temu skończył 51 lat, ale nie czuję się starcem, bo jestem aktywny, a ta aktywność mobilizuje mnie do ciągłego działania i podejmowania nowych wyzwań. Poza wyprawami górskimi interesuję się lotnictwem, mam uprawnienia pilota szybowcowego i samolotowego i jestem wiceprezesem Aeroklubu Bielsko – Bialskiego. W powietrzu spędziłem ponad 1000 godzin. Pociąga mnie ogólnie pojęta aktywność sportowa: pływanie, narty, jazda konna”.
Zanim odkrył w sobie zamiłowanie do gór niejednokrotnie zastanawiał się, co też ludzi pociąga w tych wyprawach – bo po co wychodzić gdzieś, skąd za chwilę i tak trzeba będzie zejść? Dziś już wie, że ta pasja nie ma żadnego racjonalnego uzasadnienia i określa ją mianem osobistej fanaberii. „Uważam, że życie jest za krótkie, żeby je przesiedzieć przed telewizorem. Zdecydowanie wolę działać i… realizować marzenia. Jedno z nich, związane ze zdobyciem Kilimandżaro, udało mi się zrealizować na początku tego roku.
Do wyprawy przygotowywałem się dosyć długo, bo ważne są tutaj dwa aspekty. Po pierwsze: logistyka, czyli przygotowanie teoretyczne i zaopatrzenie się w cały niezbędny ekwipunek – pomimo, iż nie jest to wspinaczka alpejska to jednak wymaga zgromadzenia niezbędnej odzieży i… środków finansowych. Mając do dyspozycji sporą gotówkę, można zlecić przygotowanie całej wyprawy odpowiedniej firmie, w innym wypadku konieczny jest dobry pomysł. Ten ostatni stał się moim udziałem, jako że sam nie dysponowałem dużymi nakładami skorzystałem ze wsparcia sponsorów, wśród których znalazł się między innymi Fiat Auto Poland. Aby nieco zobrazować koszty takiej wyprawy podam tylko orientacyjną cenę szczepień, którym należy się poddać przed wyjazdem i leków, które należy zabrać na wyprawę – to kwota rzędu 1000 złotych.
Druga kwestia to przygotowanie stricte kondycyjne. Spotkałem się z opiniami, że Kilimandżaro to taka sobie górka, na którą każdy może wyjść. To fakt, że w ciągu roku na tę „górkę” wchodzi wielu ludzi, bo jest ona traktowana komercyjnie, ale trzeba wziąć pod uwagę, że w tej chwili nawet Everest jest tak traktowany. Zmierzam do tego, że myli się ten kto myśli, że da się wstać zza biurka, założyć plecak i wyjść na „Kili”. Wyprawa zajmuje bowiem 6 dni marszu, po blisko 8 godzin dziennie. Pewnie byłoby to do przełknięcia, gdyby nie fakt, że startuje się z wysokości 2000 m, a więc powyżej Babiej Góry, a kończy na wysokości blisko6000 m n.p.m.”.
Początek wyprawy datuje się na 3 lutego br., kiedy to na lotnisku w Krakowie zebrała się 15 osobowa grupa pasjonatów gór. Ludzie ci nie znali się wcześniej i połączył ich wspólny cel – Kilimandżaro. Poza Polakami w skład ekipy weszli także Rosjanka Ola i Słowak Pali oraz przypadkowy turysta z Niemiec, który dołączył do grupy w Tanzanii. Trwająca 36 godzin podróż bynajmniej nie ostudziła ich zapału. Po jednodniowym wypoczynku połączonym z wycieczką do wodospadów Materuni stanęli przed bramą parku – Machame Gate, aby zobaczyć swój cel, czyli Kilimandżaro w całej okazałości. Podekscytowanie i widok, rozciągający się na „szczyt marzeń” dodawały im sił podczas sześciodniowego marszu. Były momenty lepsze i gorsze. „W związku z tym, że wyprawa odbywa się na takiej wysokości, na jakiej normalnie nie funkcjonujemy, więc po prostu brakuje tlenu – wspomina Krzysztof Cieślawski. – Cała ekipa, w mniejszym bądź większym stopniu, odczuła ten dyskomfort. Nie ma bowiem żadnej zależności pomiędzy kondycją a odpornością na chorobę wysokościową. Można być Herkulesem pod względem kondycyjnym i jednocześnie nie móc się uporać z brakiem tlenu na określonej wysokości.
Najtrudniejsze nie jest jednak samo wyjście, bo to jest do zrobienia. Więcej problemów mogą przysporzyć kwestie psychiczne. Mówię o swoistym przełamaniu siebie tzn. od początku trzeba sobie założyć, że nie jest to kwestia życia lub śmierci, czy się to Kilimandżaro zdobędzie. Gdyby było źle, odpuściłbym, z bólem serca, ale… odpuściłbym. Na dzień przed atakiem szczytowym dostałem smsa od mojego syna Wojtka: „Wierzę, że wyjdziesz, a poza tym całe Gimnazjum nr 16 – trzyma za ciebie kciuki” – No to jak w takiej sytuacji zrezygnować i nie wyjść? Jest to presja, człowiek chce się sprawdzić, każdy z nas ma bowiem jakieś wyzwania i nikt nie lubi przegrywać. Trzeba jednak ze spokojem podchodzić do ograniczeń i nie realizować swoich celów wszelką cenę, bo tylko takie podejście prowadzi do sukcesu. Co mogę jeszcze dodać na temat samej wyprawy? Pamiętam te wspaniałe gwieździste noce, podczas których niebo nad nami wyglądało jak „podłoga raju z dziurami” (wedle fantastycznego określenia jednego z bohaterów filmu „Choć goni nas czas”). Pamiętam, że w ostatnią noc, czyli przed samym szczytem było mi bardzo zimno, byłem zmęczony i do dalszej wędrówki zmotywował mnie nasz przewodnik Harold. Tego, co zobaczyłem nikt mi nie odbierze, bo jest to faktycznie niesamowite przeżycie, ale z drugiej strony trzeba zdać sobie sprawę z pewnych przyziemnych uciążliwości, choćby takich, że trzeba iść 6 czy 7 dni, spać w namiotach, że nie ma się gdzie umyć, ciuchy są wilgotne, brudne i jest zimno (muszę powiedzieć, że przez pierwszy tydzień nie czuliśmy, że jesteśmy w Afryce, dzień przed wyjściem na Kilimandżaro nasze namioty i woda w butelkach po prostu zamarzły).
Tęsknota za bliskimi i tymi, którzy czekają na nas oczywiście się pojawia, ale nie jest to przecież wyjazd na pół roku. Co prawda zostawiłem w domu 15 letniego syna, ale jest on jednak na tyle odpowiedzialny i dorosły, że mogę mu zaufać. Zostawiłem też… Na pewno trudne jest zgranie ekipy zważywszy, że są to ludzie przypadkowi. Jeśli zatem „płynie się tą samą tratwą” dwa tygodnie to sielankowo jest przez pierwszych kilka dni a później zaczynają przeszkadzać drobiazgi np. że ktoś otworzył namiot a inny chciał go zamknąć itp. Nie było jednak żadnych większychproblemów i generalnie ludzie sobie bardzo pomagali”.
Krzysztof Cieślawski przyznaje, że swoje wyobrażenie o Afryce zbudował na podstawie książki Szklarskiego „Tomek na Czarnym Lądzie”, którą czytywał jeszcze w szkole podstawowej. Realia tej prawdziwej Afryki odbiegają jednak trochę od tych wyobrażeń i bardziej wpisują się w opisy Kapuścińskiego. „Czarny Ląd od codziennej strony to brud, bieda, głód, szarobure kolory i fatalne drogi. Obowiązującą zasadą jest tu Hakuna matata – powoli, spokojnie, co dla nas, Europejczyków żyjących w nieustannym pośpiechu jest chwilami denerwujące. Ponadto obowiązują umowne ceny na wszystkie towary. Można się więc zupełnie pomylić w przeliczaniu pieniędzy na walutę kenijską i nawet nie ma sensu tego robić – już pierwszego dnia straciłem rachubę przy zapłacie za wodę i do dziś uważam, że była to najdroższa woda w moim życiu. Dodam, że na straganach wszystko jest zawsze sprzedawane okazyjnie, przy czym najbardziej atrakcyjna cena dnia – 50 dolarów, po krótkim targowaniu może być zbita do 5 dolarów!
Oprócz Kilimandżaro miałem okazję zobaczyć jeszcze drugą część Afryki, czyli rezerwaty przyrody w Arushy i Ngorongoro, gdzie zlokalizowany jest największy krater na ziemi. Ponadto spędziliśmy 3 dni na Zanzibarze, gdzie przyszedł czas na nurkowanie, opalanie i totalny relaks, czyli formę spędzania wolnego czasu, której na dłuższą metę nie cierpię. Z dwoma uczestnikami wyprawy się zaprzyjaźniłem – jeden to Polak – Paweł, a drugi to Słowak – Pali. Zaczęliśmy snuć wstępne plany na kolejną eskapadę. Myślimy o wakacyjnym wypadzie na Mont Blanc, a jeśli chodzi o przyszły rok, to powiem nieśmiało, że chcielibyśmy w dobrym towarzystwie podjąć jakiśtrekking w Himalajach.
Podsumowując powiem, że zdaję sobie sprawę z tego, że moja pasja jest spełnianiem jakichś tam fanaberii, ale ludzie mają różne fanaberie. Są tacy, którzy lubią nad polskim morzem poleżeć plackiem na plaży, inni kochają drogie samochody a takim jak ja sprawia przyjemność zdobywanie nowych szczytów. Ponadto z racji tego, że długo pracowałem z młodzieżą i mam z młodymi ludźmi dobry kontakt, staram się im przekazać swoje doświadczenia, głównie podczas wspólnych wypadów właśnie w góry. Opowiadam im o fotografii, pokazuję jak robić dobre zdjęcia, a nade wszystko staram się im przekazać, że warto mieć marzenia i można je spełniać, przy odrobinie zaangażowania. Wychodzę z założenia, że to co podane na tacy nie smakuje dobrze. Lepiej jest jeśli wkładamy w coś wysiłek, staramy się i osiągamy cel. Jest taka piosenka Dżemu „Do kołyski”, która mówi „żyj z całych sił i uśmiechaj się do ludzi, bo nie jesteś sam” oraz „idź własną drogą, bo w tym cały sens istnienia” i chyba tak jest. Trzeba się realizować, bo życie ucieka bardzo szybko i szkoda go na siedzenie przed telewizorem i brak aktywności.