Ze strony internetowej Zewpressu,27 kwietnia 2008 roku – Wywiad z Piotrem Gibcem
Był pan nauczycielem i wychowawcą młodzieży, pilotuje pan szybowce i samoloty, fotografuje, jeździ konno, wędruje po górach i to nie tylko po Tatrach i Beskidach. W tym roku wybrał się pan na Kilimandżaro, a to już przecież nie jest łagodna, beskidzka górka. Co pognało pana do Afryki?
Kili było moim marzeniem od wielu lat. Zawsze chciałem pojechać na „czarny ląd”. W młodości zaczytywałem się w książkach lotniczych i podróżniczych, wśród których nie zabrakło oczywiście przygód Tomka Wilmowskiego. Teraz, po wielu latach, udało mi się zrealizować to marzenie. Wcześniej zrealizowałem marzenia o lataniu, jeździe konnej, a nawet nauczyłem się pływać mając blisko czterdzieści lat. Dzięki pomocy i życzliwości wielu ludzi pojechałem do Afryki zdobyć Kilimandżaro.
Jak dotarliście na „czarny ląd” ?
Gdy lecieliśmy samolotem z Krakowa do Frankfurtu była piękna, słoneczna pogoda. Widać było Tatry, Babią Górę, Pilsko i moje rodzinne miasto, Bielsko – Biała, było sielsko… Jednak już po wylądowaniu we Frankfurcie zaczęły się problemy. Okazało się bowiem, że część bagaży naszej grupy odprawiono do Emiratów Arabskich, a część bezpośrednio do Nairobi. Trochę czasu trwało, aby wyjaśnić wszystkie nieporozumienia i w efekcie cały nasz dobytek poleciał z nami przez Emiraty do Nairobi. Port lotniczy w Emiratach Arabskich jest ogromny – kłębiące się tłumy ludzi lecących w różne strony świata, zapach zmęczonych, przepoconych i… niedomytych ciał… Po obejrzeniu portu lotniczego zmęczenie lotem dało znać o sobie i na… lotniskowej podłodze ucięliśmy sobie krótką drzemkę. Potem Airbus A-330 szczęśliwie „dostarczył” nas do Kenii. Z lotniska w Nairobi pojechaliśmy busem do Tanzanii, do Moshi, do hotelu, choć może słowo autobus i droga to zbyt dużo powiedziane. Wokół widok na slumsy i rozkrzyczani tubylcy, bieda, prymityw, śmieci, tumany kurzu. Po drodze, na stacji benzynowej, kupiłem wodę, ale była to chyba najdroższa woda w moim życiu, bo tu obowiązują ceny umowne, a nawet bardzo umowne i nigdy nie mogłem się połapać według jakiego kursu aktualnie przeliczamy walutę… Do hotelu dotarliśmy po 36 godzinach podróży. Kolację zjedliśmy przy stolikach ustawionych na świeżym, afrykańskim powietrzu. Nad nami, na afrykańskim niebie Orion, ale zupełnie inaczej położony niż u nas. Egzotyka! Szkoda tylko, że nie było widać Krzyża Południa, ale to nie te szerokości geograficzne.
Następnego dnia zasłużony relaks, a około południa wycieczka połączona z obejrzeniem wodospadów Materuni. Bajecznie…Kolejny dzień to już wyjazd do Park Narodowego Kilimandżaro, do Bramy Machame Gate skąd rozpoczęło się nasze zdobywanie Kili, nie tylko najwyższej góry Afryki, ale także najwyższej, wolnostojącej góry świata.
Od kilkunastu lat wejście na Kilimandżaro stało się bardzo modne. Rocznie wspina się tu ok. 13 tys. turystów. W tym roku był pan jednym z nich.
Ofertę wyjazdową do Afryki połączoną z wejściem na Kilimandżaro mają nie tylko największe biura podróży. Z roku na rok, coraz więcej osób wybiera się na szczyt, ale tylko co czwarta wchodzi na Kili. Wejście na górę technicznie nie jest trudne, ale trzeba wejść na wysokość prawie 6 tys. metrów n.p.m. gdzie problemem może być brak tlenu i mogące wystąpić objawy choroby wysokościowej z których najłagodniejsze to bóle i zawroty głowy, nudności, wymioty. Do tego dochodzą niewygodny i zimno. Nie wolno się spieszyć, trzeba się spokojnie aklimatyzować i pić dużo płynów.
Pierwszym zdobywcą Kilimandżaro był w 1889 r. niemiecki geolog Hans Meyer, natomiast pierwszym Polakiem, który w 1910 r. wszedł na szczyt był zoolog Antoni Jakubski.
Jak wyglądało zdobywanie Kilimandżaro?
Po jednym dniu odpoczynku rozpoczęliśmy cztery dni wędrówki do głównego obozu pod szczytem. Początkowo szliśmy przez las tropikalny, gdzie dopadła nas tropikalna ulewa, która w ciągu dwóch godzin przemoczyła nas, pomimo zabezpieczeń, do suchej nitki. Przez pierwsze kilka dni pobytu w Afryce w ogóle nie mieliśmy odczucia, że jesteśmy na tym kontynencie. Było pochmurno, wilgotno, a gdy zdobyliśmy szczyt było 10 stopni mrozu, a wiatr dodatkowo potęgował uczucie chłodu.
Samo zdobywanie szczytu odbywa się nocą, przy świetle „czołówek” i jest poprzedzone całodzienną wędrówką do obozu czwartego na wysokości ok. 4500 m n.p.m. Później kilka godzin na odpoczynek i sen. Jednak i adrenalina i emocje nie pozwalają zasnąć…
Około północy wyruszyliśmy na ostatnie, blisko siedmiogodzinne podejście na szczyt, w trzyosobowych grupach z plecakami. Na szczycie byliśmy około 8 rano. Zmęczenie, ale i niesamowita radość i. frajda. Od razu człowiekowi ubywa lat. To co zobaczyłem warte było każdego wysiłku i niewygody – dla takich chwil warto żyć. Lodowa czapa Kili, migocące, niezliczone ilości gwiazd na tle doskonale czarnego nieba – to robi niesamowite wrażenie. A poza tym walka ze zmęczeniem, z własną słabością. Schodziliśmy bardzo szybko, bo właściwie w ciągu 30 godzin pokonaliśmy różnicę wysokości prawie 4000 metrów. Później to już był tylko relaks a przede wszystkim. upragniony prysznic w hotelu.
Oczywiście zdobycie najwyższej góry Afryki nie byłoby możliwe bez pomocy wykwalifikowanej grupy tragarzy, którzy opiekowali się nami. Byli niesamowici i perfekcyjni. Zawodowcy. Szli jednostajnym, bardzo wolnym tempem. Nikomu nie pozwalali się wyprzedzać. Wiedzieli co robią i widać było, że bardzo chcą nas doprowadzić na szczyt Kili. Co chwilę zatrzymywali się, kazali odpoczywać i uzupełniać płyny. Jeśli trzeba było to pomagali…Przychodzili rano przywitać się, stukali w namiot i podawali kubki gorącej herbaty, koniecznie z imbirem. Kiedy człowiek pomyślał, że każdy z nich wynosi ogromne ilości bagażu i dostaje za to śmieszne pieniądze robiło się po prostu głupio… Dziękuję im za to.
Jakie jest Kilimandżaro?
Kilimandżaro jest najwyższą góra Afryki. Znajduje się w Tanzanii, niedaleko granicy z Kenią. Kilimandżaro jest wielkim masywem wulkanicznym z gigantycznym, owalnym kraterem o dł. 60 i szer. 40 km. Góra ma trzy kratery wulkaniczne: Kibo, Mawenzi i Szira. Ma 5895 m wysokości, a najwyższy szczyt Uhuru na wulkanie Kibo góruje nad całą Afryką. Masajowie nazywają Kibo „Siedzibą Boga”. Natomiast w języku suahili oznacza „iskrząca się górę”. Majestatyczna korona śniegów przykrywa zieloną puszczę i sawanny, tworząc niepowtarzalny widok.
Jaka jest Afryka ? Taka jak w książkach, filmach, czy zupełnie inna?
Największe wrażenie zrobiły na mnie gwiazdy zawieszone na czarnym niebie – takiej ilości gwiazd nie ma na naszym polskim niebie. Pięknie wyglądają zielone lasy, afrykańska sawanna, zwierzęta oglądane „na żywo” w swoim naturalnym środowisku. Wszystko jest zupełnie inne, dziwne i ciekawe.Po zejściu z góry zwiedziliśmy Parki Narodowe w Arushy i Ngorongoro, gdzie zwierzęta przyzwyczaiły się już do obecności człowieka i łatwiej je fotografować. Żyrafy ze stoickim spokojem przyglądały się turystom, a małpy… szkoda gadać. Jedna z nich wskoczyła do naszego samochodu i porwała reklamówkę z całą zawartością, w której nie było jednak nic do jedzenia lecz tylko pamiątki. Odebraliśmy jej łup, ale nie spodobało się to tubylcom, Te milutko wyglądające małpki bywają bowiem czasami bardzo agresywne.
Później spędziliśmy jeszcze trzy dni na Zanzibarze i. szczęśliwie wróciliśmy do domu.
Z Krzysztofem Cieślawskim rozmawiał Piotr Gibiec